5 bajek z dna Bałtyku

Page 1

Bajki z dna Bałtyku



Agata Półtorak

Bajki z dna Bałtyku


Ilustracje Agata Półtorak Redaktor Elżbieta Rusak

Skład i łamanie Zuzanna Nowak © Copyright by Agata Półtorak ISBN 978-83-7528-167-5 Wydanie II uzupełnione Wydawnictwo „Marpress” Gdańsk 2018 80-838 Gdańsk, ul. Targ Rybny 10 B tel. (58) 301 47 00 e-mail: redakcja@marpress.pl, biuro@marpress.pl www.marpress.pl


Od Autorki Któregoś pochmurnego dnia siedziałam sobie nad brzegiem Bałtyku. Ponieważ plaża była prawie całkiem pusta, słychać było tylko głos morza: szum fal i pokrzykiwania mew. Wtedy, tuż przy swoich nogach, usłyszałam coś jeszcze. Jakiś cichy szept, szmer i popiskiwania. Nieopodal leżała duża drewniana belka wyrzucona przez morze ubiegłej nocy. Calutka obrośnięta była Pąklami i Omułkami. I możecie wierzyć lub nie to one szeptały coś między sobą. Położyłam się obok na chłodnym piasku i słuchałam, słuchałam, słuchałam... W ten sposób poznałam te wszystkie bajki, które wiernie spisałam i opatrzyłam ilustracjami. Pewnie sporo w nich zupełnej bujdy, bo zdążyłam przekonać się, że Pąkle i Omułki uwielbiają ukwiecać swoje opowieści. Pamiętajmy jednak, że w każdej bajce tkwi ziarno prawdy. A w tym przypadku tych ziarenek jest całkiem sporo.

5


Było sobie morze... Nie dawno, dawno temu i nie za siedmioma górami – lecz właśnie teraz i całkiem blisko BYŁO SOBIE MORZE... Nie było tak ogromne, głębokie i słone jak wielkie wzburzone oceany. Jednak mimo to wiele rozmaitych stworzeń wybrało sobie właśnie to miejsce na mieszkanie i schronienie. Latem było wystarczająco ciepłe, by dzieci mogły pluskać się w jego falach. A w czasie srogich zim pokrywało się w zacisznych zatokach pomarszczoną lodową taflą i zastygało w bezruchu. Na jego dnie krył się bursztyn – miodowozłoty skarb. Czasem po większych sztormach morze wypluwało na brzeg lekkie i ciepłe, żółte okruchy, ku uciesze ludzi. Od dawna znali oni tajemniczą moc bursztynu i wytwarzali z niego rozmaite ozdoby, a także lekarstwa.


Różnie nazywali to morze ludzie mieszkający nad jego brzegami. Duńczycy, Niemcy, Szwedzi i Finowie mówili o nim: Morze Wschodnie. Dla Estończyków było to Morze Zachodnie. Mieszkańcy Łotwy, Rosji i Polski zwali je Bałtykiem. Bałtyk połączony był kilkoma cieśninami z Morzem Północnym. Przez nie co kilka lat do Bałtyku wlewały się chłodne, dużo bardziej słone i bogate w tlen wody Morza Północnego. Całe mnóstwo rzek dostarczało nieustannie Bałtykowi słodkiej i nie zawsze czystej wody. To piękne morze, otoczone wianuszkiem, lądów miało również kilkadziesiąt wysp, wiele półwyspów i zatok. Nieprzebrana liczba łodzi rybackich, statków, promów i wielkich okrętów kreśliła niewidzialne szlaki kursując wciąż od portu do portu. Lecz niewiele znaczyłby Bałtyk, gdyby nie wspaniały świat mniejszych i większych stworzeń kryjących się w jego falach. Ten tajemniczy świat wciąż się zmieniał, tętnił życiem, przeżywał swoje rozkwity i upadki...

7


Opowieść starego Podwoja Wszystkie zwierzęta szanowały Podwoja Wielkiego. Nie był wprawdzie zbyt towarzyski ani też urodziwy. Czasem zrzędził i fukał na wszystkich, wtedy małe stworzonka trzymały się od niego z daleka. Każdy jednak wiedział, że Podwój jest jednym z najstarszych mieszkańców Bałtyku. Znał opowieści z czasów, o których większość nie miała zielonego pojęcia. Najczęściej przesiadywał w głębinach, gdzie, jak twierdził, chłodna i bardziej słona woda przypominała mu stare, dobre czasy. Tam spotykał się często z dziwaczną rybą – Kurem Rogaczem i nie mniej dziwnym robakiem – Priapulusem. Byli to przyjaciele Podwoja z dawnych wieków. O tych spotkaniach natychmiast dowiadywały się ciekawskie morskie zwierzątka i przybywały, by posłuchać niezwykłych historii. Stary Podwój wspinał się na ogromny głaz, przez chwilę w milczeniu poruszał czułkami. Wreszcie odzywał się zmurszałym, chroboczącym głosem: – Na początku była wielka góra lodu. Ho, ho... Tak wielka góra lodu, o jakiej wam się nawet nie śniło.

8


– Czy tak wielka, jak Zatoka Gdańska? – pisnęła nieśmiało ze swej muszelki drobna Sercówka. Podwój roześmiał się głucho, aż zachrobotały skorupy jego pancerza. – Ha, ha, ha... Ta góra była nawet większa niż calutki Bałtyk! O tak! To był wielgachny Lodowiec. – I co było potem, co było? – dopytywały się zniecierpliwione Kiełże. – Potem przyszło ciepło – sapnął ponuro Kur Rogacz. – Uch, jak ja nie znoszę ciepła! Tak więc jak przyszło to wielkie ciepło, góra lodowa zaczęła topnieć i zmieniać się w wodę. Mnóstwo słodkiej wody. – I w ten sposób 12 tysięcy lat temu powstało słodkie Jezioro Lodowe... Trwało sobie jakieś dwa tysiące lat. – Wody wciąż przybywało i przybywało, aż wreszcie jezioro się przelało i połączyło z oceanem. Wielka słona fala wpłynęła do jeziora i zamieniła je w Morze Yoldiowe. – Co to za dziwaczna nazwa? – zdumiały się Rogowce, wyglądając ze swych muszelek. – Ech, wy nic nie wiecie! – ofuknął je Kur Rogacz. – Yoldia to był małż, trochę podobny do was. Mieszkał tu w tych dawnych czasach, od niego ta nazwa. – Ach, cóż to były za wspaniałe czasy… – rozmarzył się Podwój. – Lecz po 3 tysiącach lat połączenie z oceanem zamknęło się. Powstało Jezioro Ancylusowe. – Czy mieszkał w nim jakiś Ancylus? – spytała Sercówka.

9


– O taak! – Podwój ożywił się. – Ancylus fluviatilis – czyli Przytulik Strumieniowy. Mały ślimaczek o zwiniętej muszelce, który świetnie czuł się w słodkich wodach tego jeziora. – Za to dla nas był to ciężki okres – mamrotał robak Priapulus – musieliśmy chować się w najgłębszych głębinach i cudem tylko przetrwaliśmy do powstania kolejnego morza – Litorynowego. Było to bardzo słone morze, dużo większe niż dzisiejszy Bałtyk. – Tak, a ślimak Pobrzeżek, zwany Littorina, przetrwał tu do dziś. Ale źle mu się wiedzie – podobno wciąż narzeka, że zbyt dużo słodkiej wody dostaje się do Bałtyku. Delikatniś, he! he! – przygadał z satysfakcją Podwój. – A to morze, które znacie, istniało w bardzo podobnej formie już około 4 tysięcy lat temu pod nazwą Morze Mya – zakończył Kur Rogacz i bez pożegnania odpłynął w głębinę. – Jestem zmęczony – orzekł Podwój i zachrzęścił groźnie łuskami pancerza. – Zmykajcie już, koniec bajania!


Wszystkie dzieci Chełbi Modrej Większość ludzi słysząc słowo „meduza” wyobraża sobie galaretkową przezroczystą parasolkę albo kapelusz od grzyba dryfujący wśród fal. Ale nie wszystkie meduzy wyglądają tak samo, nie mówiąc już o ich dzieciach, które zupełnie nie przypominają parasolki. Meduzy zamieszkujące Morze Bałtyckie miały naprawdę rozmaite formy. Niektóre, jak na przykład Halitolus, były tak maleńkie, że trudno byłoby je dostrzec gołym okiem. Prawdziwym olbrzymem wśród meduz była Bełtwa Włosiennik, która w czasie silnych sztormów wypływała nieraz z głębin morskich. Zachwycała swym olbrzymim barwnym kloszem i jednocześnie siała przerażenie wiązką długaśnych, parzących czułek. Biada małym rybkom, które dostałyby się w tę zabójczą pułapkę. Większość tych meduz wolała jednak chłodne i bardziej słone głębiny. Tak więc prawdziwą królową płytszych wód była Chełbia Modra i o niej będzie ta bajeczka. Chełbia Modra wiodła dość swobodny żywot. Przemierzała wody Zatoki Gdańskiej lekkimi ruchami galaretkowego klosza. Poruszała się tak, jak gdyby tańczyła jakiś podwodny balet.

11


Niektóre zwierzątka zazdrościły jej tej gracji i wolności. Gdy wiał wiatr, poddawała się ruchom fal i pozwalała unosić gdziekolwiek, nawet na drugi koniec Bałtyku. Złośliwe Omułki, które całe życie siedziały przytwierdzone do przedmiotów na dnie, obmawiały Chełbię Modrą, śmiejąc się z niej bezlitośnie. – Ha! Ha! Ha!... Płynie tam, gdzie ją fala niesie. Nie ma w niej krztyny siły i woli! – Latawica jedna! Nigdzie miejsca nie zagrzeje! – A niech sobie pani wyobrazi, jak można dobrze wychować dzieci, nie mając żadnego domu! To ostatnie zdanie usłyszała Chełbia Modra przepływająca nieopodal. – A żebyście wiedziały złośnice, że moje dzieci tutaj pozostaną! – wykrzyknęła gniewnie. – Ho, ho, ho… Baju, baju, będzie meduza w raju! – przygadały Omułki i parsknęły gromkim śmiechem. Minęło kilka tygodni. Silne jesienne szkwały pomarszczyły powierzchnię morza. Wielu krewnych Chełbi Modrej spienione fale wyrzuciły na brzeg. Ona sama też przepadła nie wiadomo gdzie. – No i nie ma tej galaretkowej baletnicy! – cieszyły się Omułki. – Pewnie opala się na plaży w Sopocie! – parsknęła któraś. – Razem ze swoimi dziećmi! – przygadała inna nieżyczliwie. Lecz któregoś dnia Omułki odkryły coś bardzo dziwnego. Wszędzie wokół nich: na kamieniach, drewnianych belkach leżących na dnie.

12


Ba! Mało tego! Nawet na ich skorupkach! Dosłownie wszędzie roiło się od śmiesznych maleńkich polipków wymachujących długimi cienkimi czułkami. Kołysały się lekko w rytm ruchu fal, lecz mocno trzymały się podłoża jedną krępą nóżką. – Ach! Co to za plaga! – wykrzykiwały Omułki. – Precz! Precz z naszej kolonii! Jednak mimo iż starały się ze wszystkich sił pozbyć intruzów – polipy tkwiły niewzruszone, chichocząc cicho. Wreszcie Omułki dały za wygraną. – Możemy przynajmniej wiedzieć, kim wy w ogóle jesteście? – My? My jesteśmy dzieci meduzy. Wszystkie dzieci Chełbi Modrej! A więc jednak Chełbia miała rację! Jej dzieci przez całą zimę pozostały w zatoce, wśród Omułków. Na wiosnę rozpierzchły się po falach, zmieniając w setki maleńkich galaretkowatych meduzek.


Sercowe kłopoty Sercówki Zdarza się, że nazwy niektórych rzeczy związane są z ich kształtem. Na przykład słonecznik zawdzięcza nazwę swemu kwiatowi, który kolorem i kształtem przypomina małe słoneczko. Wiele takich przykładów można byłoby wyliczać, ale w tej bajeczce opowiem o Sercówce. To taki morski małż, którego skorupka przypomina kształtem serduszko. Sercówka Pospolita, wraz ze swoją rodziną, krewnymi i znajomymi mieszkała od wielu, wielu lat w jednej z licznych bałtyckich zatok. Nasza Sercówka miała śliczną muszelkę w drobne prążki o odcieniu brązowoszarym. No właśnie – brązowoszarym. I ten kolor zupełnie jej nie odpowiadał. Wprawdzie wielu jej znajomych miało właśnie taki kolor muszli i nie robiło z tego wielkiej tragedii. Zdarzały się jednak muszelki śnieżnobiałe i o takiej właśnie marzyła mała Sercówka. O białej albo jeszcze ładniejszej. Na przykład różowej! O tak! Widziała kiedyś rodzinę Rogowców i ich dzieci miały śliczne jasnoróżowe muszle. Ach, wiele dałaby, żeby nie być już szaroburą!

14


Pewnego dnia w jej zatoce pojawił się Śnieżnobiały Elegant – pan Sercówka. Nasza mała bohaterka całkowicie straciła dla niego głowę. Nie przestawała myśleć o tym, w jaki sposób zwrócić na siebie jego uwagę. – Jestem taka brzydka, taka bura i nijaka! – użalała się nad sobą. – Ach! Jaka jestem nieszczęśliwa. Mam zupełnie złamane serce! Aż raz wydarzyło się coś niezwykłego. Coś, co mogłoby odmienić los smutnej Sercówki. Spacerując leniwie po okolicy, natknęła się na obcy przedmiot. Była to stara, przeżarta rdzą puszka farby emulsyjnej, którą ktoś bezmyślnie wrzucił do morza. Puszka zawierała farbę w kolorze… czy uwierzycie? W kolorze jaskraworóżowym! Farba wysączała się z podziurawionej puszki i wszystko wokół: piasek, kamyki, rośliny, nawet woda – miało odcień różowy. Sercówka patrzyła zafascynowana na ten dziwaczny krajobraz. Wtem usłyszała szloch i krzyki. Od strony puszki zbliżały się dwa młode Kiełże… różowiutkie jak pąki piwonii. – Ojojoj! – biadoliły jeden przez drugiego. – Co to będzie! To coś nas całkiem zakleiło! Jak my teraz wyglądamy... – To na pewno trucizna. Już po nas! – narzekał drugi. – Dlaczego nie posłuchaliśmy babci. Zawsze powtarzała, żeby nie zbliżać się do nieznanych przedmiotów pochodzących od ludzi. – Biada nam, biada… I tak narzekając i płacząc minęły zdumioną Sercówkę. – Co za głuptasy – pomyślała – przecież to wspaniały sposób na przemianę! Sercówka wiedziała już, co musi zrobić. Podpełzła do

15


puszki i zaczęła taplać się w różowej mazi. Teraz była całkiem jaskraworóżowa... i szczęśliwa. – Jestem najpiękniejsza! Wszystkie moje koleżanki pękną z zazdrości, a Śnieżnobiały z pewnością mnie zauważy! Drogę, którą szła, znaczyło bladoróżowe pasemko, a wokół niej unosiła się jakby różowa poświata. To farba emulsyjna rozpuszczała się powoli w wodzie. Wpełzła na spory kamień, aby wszyscy mogli ją podziwiać. Lecz jakie było jej zdziwienie i przerażenie, gdy zamiast okrzyków zachwytu usłyszała śmiechy. Najpierw ciche, pojedyncze, potem chóralne i głośne parskania i rechotanie. – A to się urządziła, hi, hi, hi – chichotały Pąkle siedzące z boku głazu. – Prawdziwa elegantka, ojojoj, trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu – zaśmiewała się Nereida. Również znajome i krewne Sercówki parskały śmiechem na jej widok. – Tak nie miało być, och, co za okropny wstyd – pomyślała maleńka Sercówka i zrozpaczona zatrzasnęła się w muszelce.

16


Po jakimś czasie usłyszała cichutkie pukanie. Uchyliła wieczko skorupki i zobaczyła Śnieżnobiałego Eleganta. Lecz on jeden nie śmiał się. Przeciwnie, przypełznął, by ją pocieszyć. – Nie martw się malutka – powiedział. – Farba wkrótce się rozpuści i twoja muszelka znów będzie taka śliczna jak przedtem. – Czy dobrze usłyszałam? – wyszeptała onieśmielona Sercówka – Moja muszla śliczna...? – Oczywiście! – zapewnił ją Śnieżnobiały. – Śliczna brązowoszara, a gdy dorośniesz zacznie bieleć, aż będzie taka jak moja. Od tego dnia nasza Sercówka i Śnieżnobiały zostali przyjaciółmi. Omułki twierdzą nawet, że słyszały o ich zaręczynach, ale nie wiadomo jak to było dalej.


Jak Kamusznik rozsądził kłótliwe Omułki Omułki – morskie małże – mieszkały gromadnie przytwierdzone mocnymi, lepkimi nićmi do różnych przedmiotów na dnie morza. Kamienie, duże kawałki drewna, wraki zatopionych łodzi oblepione były gęsto ich ciemnobrązowymi muszelkami. Nieraz było ich tak dużo, że wyglądały jak kiście jakichś dziwacznych owoców. Były przy tym niesłychanie niezgodne i kłótliwe. – Przesuń się trochę, to moje miejsce! – Twoje?! Widzieliście ją, jaka ważna! Sama się przesuń! – Podbierasz mi jedzenie! Sama widziałam... że też muszę znosić twoje towarzystwo! Takie i jeszcze gorsze okrzyki słychać było od rana do wieczora z kolonii Omułków.

18


Ciche, blade Wypławki pełzające leniwie po kamieniach i ruchliwe Kiełże mieszkające nieopodal ledwie już mogły znieść te ciągłe krzyki i przepychanki sąsiadów. Większość Omułków była przekonana o tym, że najlepsze są miejsca położone bliżej brzegu. – Tam jest cieplej i więcej jedzonka – tak twierdziły i walczyły zaciekle, wypychając słabszych towarzyszy z najlepiej położonych głazów. Tylko stare, mądre małże pozostawały w głębszych rejonach i to im w zupełności wystarczało. Któregoś dnia część bardziej butnych i odważnych małży postanowiła zamieszkać wśród głazów, z których zbudowany był falochron. Stare Omułki próbowały, jak mogły, odwieść je od tego pomysłu. – Tam nie jest bezpiecznie, to strefa odpływu. Gdy fale się cofną, zostaniecie bez wody! – Niepotrzebne gderanie! Zazdrościcie nam, wy stare grzyby! Wiele tygodni przesuwały się centymetr po centymetrze, aż wreszcie dotarły do celu. Porozsiadały się na ogromnych kamiennych blokach tak, aby każdy miał dla siebie dużo przestrzeni. –Wspaniale. Wreszcie pod dostatkiem miejsca i jedzenia! Mogą nam zazdrościć te boidudki!


I tak głośno się przechwalały, aż wieść o tym jak cudownie im się powodzi, dotarła do kolonii Omułków. Szybko znalazła się kolejna grupa śmiałków, a potem jeszcze jedna i jeszcze jedna. Aż wkrótce na falochronie zagęściło się od brązowych skorupek i znów wybuchały wrzaski i kłótnie o byle co. Pewnego ranka Kiełże przyniosły straszną nowinę. – Na naszą plażę przyleciało stadko Kamuszników! Trzy albo trzysta – paplały Kiełże, które wprawdzie na liczbach zupełnie się nie znały, za to potrafiły bezbłędnie rozpoznać Kamusznika. – Kryj się kto może! – zakomenderowały stare Omułki i zamknęły się czym prędzej w swoich muszelkach. Kamuszniki faktycznie przyleciały. Były cztery. Wszystkie wystrojone w śliczne brązowe pelerynki, z czarnymi krawaci-


kami i śnieżnobiałymi brzuszkami. Wyglądały naprawdę pięknie, gdy uwijały się po plaży zręcznie uskakując przed spienionymi językami fal. Jednak dla Omułków ten widok kojarzył się tylko z wielkim niebezpieczeństwem, gdyż Kamuszniki zjadały małże. Omułki z falochronu nie przejęły się tym zupełnie. – Tyle tygodni tu mieszkamy i jakoś nikt nas nie zjadł. Zawracanie głowy. – Pewnie Kiełże specjalnie zmyśliły tę bajeczkę o Kamusznikach, żeby nas nastraszyć. – Albo to te tchórzliwe stare Omułki rozpuściły taką plotkę, bo nam zazdroszczą! W tej chwili fala cofnęła się mocniej i kilka sprytnych ptasich dziobków wprawnym ruchem oderwało od kamienia najwyżej usadzone Omułki. Teraz dopiero okazało się, że czasem lepiej jest słuchać starszych. Wiele przemądrzałych Omułków skończyło tego dnia w brzuszkach Kamuszników, podczas gdy kolonia w głębi morza ma się całkiem dobrze do dzisiejszego dnia.

21


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.